Atmosphere ością w gardle staje tym,
którzy twierdzą, że hip-hop to muzyka tworzona przez niezbyt rozgarniętych
osiedlowych chłopaczków dla ich młodszych odpowiedników. Nawet jeśliby przyjąć,
że ogólna tendencja potwierdza tę kontrowersyjną tezę, zawsze znajdą się
wyjątki, które zaprzeczą jej bez wysiłku. Do tych wyjątków nie sposób nie
zaliczyć duetu z Minnesoty. W relacji do mainstreamu, panowie zawsze stali
gdzieś z boku. Nie pasowali tematycznie, nie pasowali brzmieniowo, nawet kolor
skóry jak na amerykański rap jakiś nie ten. Któż to widział żeby raper, nie
dość że biały, rapował o swoich emocjonalnych i uczuciowych rozterkach do
gitarowych pobrzdękiwań, posługując się na domiar złego metaforami, parabolami,
alegoriami itd.
Slug ma już prawie 4 dychy na karku i jeśli chodzi o lirykę, stanął na
rozdrożu. Z jednej strony, celem jaki mu przyświecał podczas sesji nagraniowych
było na pewno zachowanie stylu i klimatu do jakiego jako raper przyzwyczaił, a
z drugiej ukazanie siebie samego jako ojca, męża, człowieka dojrzałego. I tu
pojawia się mały zgrzyt. To co było dotychczasową siłą Sluga, co urosło wręcz
do rangi kultu wśród jego najzagorzalszych słuchaczy to bezkompromisowość,
nieustanny sarkazm i nieznośny, sardoniczny styl bycia. Na Family Sign mamy już
do czynienia ze Slugiem mocno oswojonym. Szyderstwo zostaje wyparte przez
dojrzałość, bezczelna kontestacja zostaje zastąpiona życiową mądrością. Innymi
słowy Sluga powoli zaczyna trapić problem, który stał się masową epidemią tzw.
legend rapu. Problemem tym jest zdziadziałość. Nie przekreśla to jednak
wartości albumu. Bo Slug w przeciwieństwie do wielu wspomnianych legend, nie
udaje, że dalej ma 20 lat. Z wiekiem, co raz mniej w nim tego rozemocjonowanego
młodzieńca, ale nawet jeśli się starzeje, to robi to z klasą.
Dla fanów starego, zbuntowanego Sluga znajdzie się kilka wyjątków, jak
np. "Bad, bad daddy", które w dosłownym odczycie przedstawia Sluga
jako zagubionego ojca, który lubi się uchlać, zaniedbując przy tym swoje
potomstwo. Jednak Slug nie byłby Slugiem gdyby nie pozostawiał słuchaczowi
szerszego pola do interpretacji. Widoczne jest to zwłaszcza w, w jednym z
najlepszych kawałków na płycie, storytellingu "Became". Pozornie prosta
historia o samotnej wędrówce "czerwonego kapturka" po zaśnieżonym
lesie, na którego trop wpadły wilki, znajduje nieoczekiwany finał.
Czy przemianę w wilka i oddaniu się "grze" interpretować jako
powrót żony Sluga do nałogu ("snow") czy może jej ciągot do zabawy z
innymi "wilkami" czy może w ogóle traktować kawałek jako uniwersalną
przypowieść i nie traktuje on o żonie rapera? To już pozostawiam Wam, bo pewnie
ile słuchaczy, tyle interpretacji i właśnie w tym tkwi magia tego utworu.
Zresztą tekstowo, jest to jedna z wielu perełek. Wszystkie w zasadzie
teksty Sluga pobudzają do refleksji, a raper obojętnie o czym by nie mówił,
porusza temat dogłębnie. Czy rapuje o przesadnym nadskakiwaniu kobiecie
("She's enough") czy o przemocy w rodzinie ("Last to say"),
czy nakreśla impresje człowieka umierającego w wypadku samochodowym, tworząc
przy tym bardzo plastyczny obraz ("If you can save me now"), brzmi
interesująco a głębia tekstów, ocierająca się momentami niemal o poezję, budzą
szczery podziw. Chwilami jedynie, można odnieść wrażenie wtórności w stosunku
do samego siebie, zwłaszcza gdy Slug porusza tematykę relacji damsko-męskich,
wspomina eks-dziewczyny itd. Jeśli chodzi o flow, jest ono na pewno bardziej
stonowane, mniej płaczliwe. Sprawdza się także łączenie rapu z podśpiewywaniem.
Produkcja Anta pozostaje dość wierną klimatom indie, spójną całością.
Głównego producenta wspierają na płycie Nate Collis i Erick Anderson odpowiedzialni
za żywe instrumenty. Nie ożywiają one jednak płyty za nadto. Nie jest to
zresztą przytykiem, chodzi po prostu o to, że całość jest ponurą,
melancholijną, momentami wręcz dołującą podróżą. I zwieść się da ten, który
opinię o całym krążku wyrobi sobie na podstawie singla "She's
enough". To najbardziej radosny utwór, na tej dość przygnębiającej płycie.
Smutna, nie znaczy jednak zła. Choć całość ociera się momentami o monotonię,
trzyma wysoki poziom, świetnie dopasowując się do tekstów Sluga. Dodatkowo Ant
pokusił się momentami o eksperymenty, zabawę gatunkami, co nieco ubarwia
całość, nadając jej eklektyzmu.
Jeśli więc szukasz płyty, która wprawi cię w melancholijny, senny i
refleksyjny nastrój, płyty która idealnie wkomponuje się w jesienną aurę,
Family Sign będzie strzałem w dziesiątkę.
Na zachętę mój ulubiony eklektyczny kawałek z „emo”-Slugiem w roli
głównej:
A fanom starego, niepokornego Sluga
polecam....
...starego, niepokornego Sluga :