Etykiety

niedziela, 2 października 2011

Atmosphere - Family sign. Recenzja.




   Atmosphere ością w gardle staje tym, którzy twierdzą, że hip-hop to muzyka tworzona przez niezbyt rozgarniętych osiedlowych chłopaczków dla ich młodszych odpowiedników. Nawet jeśliby przyjąć, że ogólna tendencja potwierdza tę kontrowersyjną tezę, zawsze znajdą się wyjątki, które zaprzeczą jej bez wysiłku. Do tych wyjątków nie sposób nie zaliczyć duetu z Minnesoty. W relacji do mainstreamu, panowie zawsze stali gdzieś z boku. Nie pasowali tematycznie, nie pasowali brzmieniowo, nawet kolor skóry jak na amerykański rap jakiś nie ten. Któż to widział żeby raper, nie dość że biały, rapował o swoich emocjonalnych i uczuciowych rozterkach do gitarowych pobrzdękiwań, posługując się na domiar złego metaforami, parabolami, alegoriami itd.

   Slug ma już prawie 4 dychy na karku i jeśli chodzi o lirykę, stanął na rozdrożu. Z jednej strony, celem jaki mu przyświecał podczas sesji nagraniowych było na pewno zachowanie stylu i klimatu do jakiego jako raper przyzwyczaił, a z drugiej ukazanie siebie samego jako ojca, męża, człowieka dojrzałego. I tu pojawia się mały zgrzyt. To co było dotychczasową siłą Sluga, co urosło wręcz do rangi kultu wśród jego najzagorzalszych słuchaczy to bezkompromisowość, nieustanny sarkazm i nieznośny, sardoniczny styl bycia. Na Family Sign mamy już do czynienia ze Slugiem mocno oswojonym. Szyderstwo zostaje wyparte przez dojrzałość, bezczelna kontestacja zostaje zastąpiona życiową mądrością. Innymi słowy Sluga powoli zaczyna trapić problem, który stał się masową epidemią tzw. legend rapu. Problemem tym jest zdziadziałość. Nie przekreśla to jednak wartości albumu. Bo Slug w przeciwieństwie do wielu wspomnianych legend, nie udaje, że dalej ma 20 lat. Z wiekiem, co raz mniej w nim tego rozemocjonowanego młodzieńca, ale nawet jeśli się starzeje, to robi to z klasą.

   Dla fanów starego, zbuntowanego Sluga znajdzie się kilka wyjątków, jak np. "Bad, bad daddy", które w dosłownym odczycie przedstawia Sluga jako zagubionego ojca, który lubi się uchlać, zaniedbując przy tym swoje potomstwo. Jednak Slug nie byłby Slugiem gdyby nie pozostawiał słuchaczowi szerszego pola do interpretacji. Widoczne jest to zwłaszcza w, w jednym z najlepszych kawałków na płycie, storytellingu "Became". Pozornie prosta historia o samotnej wędrówce "czerwonego kapturka" po zaśnieżonym lesie, na którego trop wpadły wilki, znajduje nieoczekiwany finał. 


        
   Czy przemianę w wilka i oddaniu się "grze" interpretować jako powrót żony Sluga do nałogu ("snow") czy może jej ciągot do zabawy z innymi "wilkami" czy może w ogóle traktować kawałek jako uniwersalną przypowieść i nie traktuje on o żonie rapera? To już pozostawiam Wam, bo pewnie ile słuchaczy, tyle interpretacji i właśnie w tym tkwi magia tego utworu.

   Zresztą tekstowo, jest to jedna z wielu perełek. Wszystkie w zasadzie teksty Sluga pobudzają do refleksji, a raper obojętnie o czym by nie mówił, porusza temat dogłębnie. Czy rapuje o przesadnym nadskakiwaniu kobiecie ("She's enough") czy o przemocy w rodzinie ("Last to say"), czy nakreśla impresje człowieka umierającego w wypadku samochodowym, tworząc przy tym bardzo plastyczny obraz ("If you can save me now"), brzmi interesująco a głębia tekstów, ocierająca się momentami niemal o poezję, budzą szczery podziw. Chwilami jedynie, można odnieść wrażenie wtórności w stosunku do samego siebie, zwłaszcza gdy Slug porusza tematykę relacji damsko-męskich, wspomina eks-dziewczyny itd. Jeśli chodzi o flow, jest ono na pewno bardziej stonowane, mniej płaczliwe. Sprawdza się także łączenie rapu z podśpiewywaniem.

   Produkcja Anta pozostaje dość wierną klimatom indie, spójną całością. Głównego producenta wspierają na płycie Nate Collis i Erick Anderson odpowiedzialni za żywe instrumenty. Nie ożywiają one jednak płyty za nadto. Nie jest to zresztą przytykiem, chodzi po prostu o to, że całość jest ponurą, melancholijną, momentami wręcz dołującą podróżą. I zwieść się da ten, który opinię o całym krążku wyrobi sobie na podstawie singla "She's enough". To najbardziej radosny utwór, na tej dość przygnębiającej płycie. Smutna, nie znaczy jednak zła. Choć całość ociera się momentami o monotonię, trzyma wysoki poziom, świetnie dopasowując się do tekstów Sluga. Dodatkowo Ant pokusił się momentami o eksperymenty, zabawę gatunkami, co nieco ubarwia całość, nadając jej eklektyzmu.

   Jeśli więc szukasz płyty, która wprawi cię w melancholijny, senny i refleksyjny nastrój, płyty która idealnie wkomponuje się w jesienną aurę, Family Sign będzie strzałem w dziesiątkę.
      
   Na zachętę mój ulubiony eklektyczny kawałek z „emo”-Slugiem w roli głównej:



   A fanom starego, niepokornego Sluga polecam....

   ...starego, niepokornego Sluga :