Sukces
„Kwiatów Zła” sprawił, że jedna z najbardziej rozpoznawalnych i
charakterystycznych person polskiego rapu zmieniła swe pierwotne plany i
postanowiła pozostać w rap grze. Mało kto chyba ma wątpliwości, że decyzja Piha
była słuszna i dla hip-hopu korzystna. Niczego bowiem polskiemu słuchaczowi tak
nie brakuje, jak wyrazistych osobowości, które na polu masowo produkowanych
raperów-klonów wyróżniałyby się charakterystycznym stylem, mocnym acz niegłupim
przekazem i ciekawą formą. Pih wszystkie te zalety już dawno posiadł, choć w
przypadku jego kolejnych wydawnictw zawsze miałem lekki niedosyt i poczucie, że
reprezentant Białegostoku ma większy potencjał niźli to prezentuje na swych
solowych czy kooperacyjnych projektach. Tak było do czasu „Kwiatów Zła”. W
domyśle ostatnia płyta Piha wprowadziła do polskiego hip-hopu zupełnie nową
jakość. Przesiąknięta z jednej strony radykalnym i najeżonym mocnymi
punchline’ami braggadoccio, a z drugiej pełna mrocznej metaforyki,
stylizowanych na horror tekstów, niepozbawionych przy tym lirycznej głębi z
marszu podbiła serca słuchaczy, co zaowocowało, pierwszą w karierze,
Białostoczanina Złotą Płytą.
Sukces
sprawił jednak, że oczekiwania w stosunku do Piha wzrosły. Podsycał je zresztą
sam raper, wielokrotnie powtarzając, że pierwsza część tryptyku, czyli „Dowód
Rzeczowy nr 1” będzie jego najlepszą i najbardziej dopracowaną lirycznie płytą.
Promocja jest promocją, ale z obietnicami bywa różnie. Sprawdźmy więc, czy Pih
dotrzymał słowa.
Początek
płyty wprowadza znaną już słuchaczowi mroczną i złowieszczą stylizację.
Niespokojne szepty, urywane jęki i złowieszcze odgłosy mogą powodować dreszcze,
potęgowane jeszcze jakąś dziwną, równie złowieszczą melodią. Bardziej wprawione
ucho rozpozna w nim łacińską pieśń liturgiczną Salve Festa Dies, z tymże
puszczoną od tyłu. Odwróconą jak Krzyż, można by rzec. Pierwszy doskonały
koncept tej płyty, nasuwający słuchaczowi skojarzenia z satanizmem, którego
subtelne tony w twórczości Piha już wybrzmiewały. Intro płynnie przechodzi w
pierwszy kawałek. Mroczne, niespokojne pianinko, wycie wiatru, skrzypienie
drzwi – wszystko to tylko smaczki, budujące klimat jednego z najlepszych
polskich storytellingów. Wykreowany na psychopatycznego mordercę raper jeszcze
raz udowadnia, że w klimatach horrorcore nie ma sobie równych. Ciekawe
metafory, oryginalna fabuła rozgrywająca się w szpitalu psychiatrycznym służy
Pihowi do wykrzyczenia swej nienawiści, a także do zaprezentowania swych
radykalnych poglądów. Nie można było wymarzyć sobie lepszego początku.
Kolejne
dwa kawałki tylko potwierdzają formę rapera. Wykrzyczane charakterystycznym,
cienkim jak ostrze skalpela w rękach psychopaty głosem, linijki udowadniają, że
Pih pozostaje w ścisłej czołówce bitewnych raperów w tym kraju.
Po „Ambicje
nie dają mi żyć” i „Brutalnej leksyce” przychodzi kolej na zaprezentowanie bardziej
rozkminkowej strony charakteru. Piąty kawałek to studium przemijania,
zatytułowany „Czas”. Bogate skojarzenia, spojrzenie na omawianą kwestię przez
wiele różnych pryzmatów to naprawdę coś, co powinno zdobyć uznanie słuchaczy,
nawet niekoniecznie ograniczających się do rapu. Warto też zwrócić uwagę na
przesiąknięte symboliką wstawki – gdzieś tam w tle wieje wiatr, tyka zegar. Są
to rzeczy, na które niewielu zwraca uwagę, a którymi Pih i jego producencka
świta od zawsze posługiwała się po mistrzowsku.
Obudzony
w „Czasie” pesymistyczny ton przelewa się na kolejny kawałek. Tutaj raper
wychodzi od szczegółu do ogółu posługując się charakterystycznymi dla siebie,
przesiąkniętymi smutkiem metaforami i porównaniami. Bezpośredni zwrot do
słuchacza to gest „wyciągniętej ręki”. W ostatniej szesnastce pojawia się
bowiem powiew optymizmu i kilka zapadających w pamięci i dodających otuchy
sentencji.
Potem
przychodzi czas na „Femme Fatale”. Na naprawdę świetnym bicie Pih „rozpędza
się” ze swoimi emocjami wywołanymi jakąś niezdrową fascynacją kobietą
przeklętą. Tutaj raper zbliża się stylistyką i treścią do dekadentów chyba
najbardziej w swojej karierze. Porównanie orgazmu do rozgrzeszenia, mariaż
brzydoty z pięknem tworzą poezję brudu, której nie powstydziłby się Tetmajer
czy Baudelaire.
To
dopiero półmetek i można było się spodziewać, że płyta jest na dobrej drodze do
tego by przeskoczyć poprzeczkę ustawioną przez pokrytą złotem poprzedniczkę.
Niestety w drugiej części cały klimat siada. Nie zrozumcie mnie źle, lirycznie
to nadal poziom nieosiągalny dla większości polskich raperów. Ale ani wojenna
metaforyka w „Gloria Victis”, ani wykrzyczana w stronę niesprecyzowanych
(wyimaginowanych?) wrogów w „Puszce Pandory” nienawiść już nie powala. Mające
zapewne wprowadzić trochę pozytywu w mocno mroczny klimat płyty kawałki „Dokument”
i „Szyja” jedynie wprowadzają niespójność w całość. O ile „Szyja” ma jeszcze
dobry, energetyczny bit, a Pih rzuca pijackimi panczami na lewo i prawo, o tyle
osiedlowy „Dokument” to kawałek zwyczajnie wtórny i słaby. Podobnie jest ze „Śniadaniem
Mistrzów”. Bit, mimo że ciekawy, nie pasuje ani do Piha, ani do tematyki
kawałka. Goście nie ratują sytuacji. Pezet jeszcze daję radę, z leniwym flow
wypluwając swoje podwójne. Niestety zostawiony na koniec Peja już tylko klepie
sylabizowane banały, a szkoda bo wprowadzone przez niego ostatnio kombinacje z
flow potrafiły przynieść ciekawy efekt. Goście wypadają słabo także w „Szatańskich
Wersetach”. Odnajdujący się w takich horrorcore’owo-bitewnych klimatach Słoń
jeszcze jakoś się broni, jednak Kaczor i Sheller sprawiają, że po zwrotce Piha
ma się ochotę wyłączyć kawałek. Ostatecznie trochę szkoda, bo wejście Piha i
cała jego szesnastka to naprawdę jeden z najmocniejszych momentów tej płyty. Na
koniec zostaje jeszcze dedykowany Chadzie utwór, znany już słuchaczom z
singlowego teledysku. Idea szczytna i warta propsów, sam utwór jedynie poprawny.
Podsumowując,
„Dowód Rzeczowy nr 1” jest płytą dobrą, mieszczącą się na pewno w pierwszej
piątce tego dość mocnego w polskim hip-hopie roku. Nie ma jednak już tej siły i
świeżości „Kwiatów Zła”. A klimat jest dość mocno oparty na tym co już
słyszeliśmy. To, że oprócz sępów i czarnych kruków, pojawiają się jeszcze
marabuty nie sprawi, że Pih uniknie posądzeń o wtórność i odcinanie kuponów.
Wszak biblijne odwołania i mroczna metaforyka to rzeczy, które już doskonale
znamy i które się przejadają. Potencjał białostoczanina jest jednak ogromny.
Stąd można mieć nadzieję, że na kolejnych „Dowodach” raper bardziej
poeksperymentuje z klimatem i wyjdzie ze skostniałych już schematów.