Etykiety

niedziela, 31 lipca 2011

Hans Solo - kawałek po kawałku.




Najnowsze dzieło Hansa to płyta na którą czekałem od momentu jej pierwszej zapowiedzi. Poznaniak niejednokrotnie udowodnił, że na jego produkcje czekać warto. Mimo iż zaliczył po drodze wiele mniejszych lub większych wpadek, to kawałki takie jak "Pies", "Siła" czy "Gniew" każą oczekiwać rapu na najwyższym poziomie. Zobaczmy zatem czy na ten poziom udało się wspiąć jego najnowszemu dziecku.

Intro wita nas, trochę już charakterystycznym dla Hansa, swojskim i przaśnym, melodyjnym podśpiewywaniem. Hans „umie zapierdolić”, „nagrywa ósmą płytę” itd., sztampowe bragga i nic ponadto. Ale to w końcu tylko intro.

Pierdol się Hans - zaczyna się jeszcze bardziej przaśnie – „ale urwał” było śmieszne tylko w oryginale i tylko za pierwszym razem. Szkoda, że Hans też popadł w tę manię łapania się każdego gorącego kotleta, który wysmaży Internet. Znów bragga, ale bragga ma sens wtedy kiedy pojawiają się pancze, tutaj ich nie ma. Technika przyzwoita. To akurat u Hansa nigdy nie zawodziło.

300 – tutaj już przaśność sięga zenitu. Tradycja i wóda/duma, czyli kolejny kawałek na weselną modłę, pokazujący, że Hans jest tzw. „prawdziwym Polakiem”, co to „lubi se golnąć”, bo „kto nie pije podpierdala”. Tutaj nawet flow brzmi jak z przyśpiewki weselnej. Łoj dana, dana. Kawałek dla koneserów wiejskich wesel, zakończonych ciężkim zgonem pod stodołą. Na koniec mocna pointa - „A krytyk właśnie zesrał się” – to o mnie. No tak, na ten kawałek można tylko nasrać.

Odetchnąć pełną piersią – ten numer to historie wspominkowe na melancholijnym bicie. Dobra zwrotka Deepa. Hans przeciętnie. Wiśnia, trzeba przyznać, trzyma równy poziom. Od Ski Składu zero progresu.

Nudne – dobry kawałek. Sarkastyczny ton Hansa, opowiadającego o niedobrych skutkach doskwierającej nudy, z której niektórzy robią sobie pretekst pozwalający na bylejakość życia. Dobry tekst, bogaty w sample podkład, doprawiony jeszcze skreczami sprawiają, że to jeden z najlepszych kawałków na płycie.

Polak wyjątkowy – Hans wciela się w rolę tzw. „typowego Polaka” - leniwego, zawistnego krętaczka – Polaczka. Temat wałkowany już na pierwszej płycie z Deepem. Refren znów niebezpiecznie melodyjny.  Hans po prostu kocha epatować „polaczkowatością”.

Kac – Ron prezentuje poziom demówek sprzed 10 lat. Przymiotnikowo–zaimkowe rymy i wymuszone flow. Kawałek oczywiście o swojskim, polskim chlaniu i kacu po nim. Burackie chlanie kończy się kacem. Jest i pointa – „a teraz kac – nie trzeba było tyle chlać”. Aha. Skip.

Dopóki jestem – dobry energetyczny podkład wzbogacony o zsamplowaną, a może syntetyczną, kobzę, a na nim Hans operującym ciekawym flow, przekazujący swój osobisty kodeks postępowania. Solidny, podnoszący na duchu track, w którym, dla spotęgowania motywującego wydźwięku, użyto słynnego cuta z Mobb Deepów „Forever stay alive infamous motherfuckers ‘till we die”.

Syjon – tu dla odmiany witają nas lajtowe, lekko raggae’ujące gitarki. Numer traktuje o nieustannym poszukiwaniu szczęścia, o tym by doceniać to co się ma. Subtelnie i bezpretensjonalnie filozofujący Hans to coś, co może się podobać. Chill-outujący refren wspaniale uzupełnia całość.

Wierzyć – kolejny numer z kręgu tych rozkminkowych. Hans bezokolicznikowo opowiadający o credo na tle powszechnego w dzisiejszym świecie banału. Bit, jak poprzednio oparty o gitarowe granie, choć tym razem dużo ostrzejsze.

Sam – tym sposobem dochodzimy do chyba najlepszego kawałka na płycie. Spokojny, hipnotyzujący podkład i na nim raper doceniający chwile samotności, które budzą głębokie refleksje. Mocno uduchowione, pełne emocji wersy. Samotność to stan umysłu. Wszystko tu jest 10/10; tekst, flow, technika, bit. Prawdziwa perełka tej płyty.  

Babilon – refren upstrzony częstochowskimi rymami; Hans znowu podśpiewuje. Mnie ta maniera totalnie odrzuca. Niby reggae’owa stylizacja, ale reggae znów weselne. W pewnym momencie wchodzą ostre gitary, co brzmi nieźle, niestety ów moment trwa kilka sekund i znów doświadczamy „Babilonie/płonie” śpiewane przez kolesia, który pewnie też gra z zespołem po weselach, ale jak trzeba to i „reggae” zaśpiewa. Tematyka to: zły kapitalizm, zły system, Babilon bla bla bla. Ile takich kawałków słyszeliśmy? 100? No to ten jest najgorszy.

Zmywam – kawałek zaangażowany politycznie. Orzeł tarza się w gównie, świnie siedzą przy korycie. Klasa polityczna sięgnęła bruku i takie tam. Sztampa. „Nie czujesz, że frazesy dudnią jak dzwon” rymuje Hans. Otóż czuję doskonale.

Węże – pierwsza część tego kawałka jest dość udana, ulubiona przez Hansa drugoosobowa narracja, rozkminkowe wersy o podwójnym sumieniu, zwieńczona mocnym, sugestywnym refrenem. Niestety kolejne części już takie nie są, głównie z powodu gościa. W kolejnej partii rapuje niejaki Stachu, glos nieco podobny do Joki i na tym podobieństwa się niestety kończą. Żenujące „wziąść” i teksty o robieniu pały, śmierdzeniu jak gówno i takie tam. Miało być mądrze i moralizatorsko. Niestety efekt jest mniej więcej taki, jakby ktoś puścił śmierdzącego cichacza u cioci na imieninach. Jedyne co ratuje tego kolesia przed ostateczną katastrofą, to niezła technika i flow. W trzeciej części Hans zaczyna śpiewać. Tym razem nie przypomina już weselnego wodzireja, a ministranta, a szkoda bo tym zaciąganiem marnuje jeden z lepszych bitów tej płyty. Damski wokal na końcu nieco poprawia obraz całości.

ZłoTo – zabawa słowem, tu Hans, na naprawdę znakomicie zaaranżowanym bicie, wchodzi na wyższy poziom abstrakcji i przedstawia dość złożone studium zła, a może złota, jako symbolu materializmu? A może na jedno wychodzi? Spróbujcie rozkminić to sami, bo kawałek jest warty polecenia.

Podsumowując, nowa solówka Hansa to płyta strasznie chimeryczna. Utwory takie jak Sam, ZłoTo, Syjon, Dopóki jestem to prawdziwe perełki. Niestety reszta już albo mocno średnia, albo żenująco słaba. Przede wszystkim Hans nie powinien śpiewać czy tam podśpiewywać. Nie będzie drugim Mesem. Zresztą to zupełnie inny rodzaj podśpiewywania, który przybliża go właśnie do stylistyki przaśno-weselnej. Weselna przaśność towarzyszy Hansowi także w sferze tematyki, nigdy go nie opuszczała na dłużej, a szkoda. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic do patriotyzmu Hansa i tej emanacji polskością, sęk w tym, że dobiera do tego elementy najbardziej dla tej polskości wstydliwe. I nawet gdy ma to ewidentnie sarkastyczny wydźwięk, pozostawia niesmak. Nie sposób jednak odmówić Hansowi lirycznych umiejętności. Kiedy dotyka głębszych, bardziej refleksyjnych tematów, gdy tworzy psychologiczno-socjologiczne obrazy, brzmi przekonująco i ciekawie. Naprawdę niewielu raperów w tym kraju potrafi pisać tak głębokie, dobrze zrymowane zwrotki. Tym większy żal, że zamiast skupić się na nich, ucieka w kiczowatą przaśność. Pochwały należą się Deepowi, Ronowi, Bobikowi i wreszcie samemu Hansowi za podkłady. Ostatecznie wychodzi jakieś 5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz