Krzyczeli: to jednosezonowa atrakcja! Narzekali: skończył się! Poszedł w pop i rozmienił na drobne! Wieszczyli: odbiło mu! Będzie robił gitarowy country! Tymczasem on wraca. W dobrej kondycji i silny jak zwykle.
Z lil Waynem jest tak, że albo go kochasz, albo nienawidzisz. Już w intro jego najnowszego krążka słuchacza wita chochliczy śmiech pierwszoplanowego bohatera. Specyficzny, wysoki głos, często przechodzący w skrzek jest czymś, co może drażnić. Jeśli zatem masz już ukształtowaną, negatywną opinię na temat Weeziego, olej ten album. Nie sprawi on, że zmienisz zdanie. Ja Cię do tego nie będę przekonywał, bo to kwestia dogmatu. To jak przekonywać Talibów, by olali Mahometa i uwierzyli w Jezusa Chrystusa. Wszystkich pozostałych zapraszam do lektury. Lil Wayne jest tu bowiem tym samym lil Waynem. Pełnym buty, drażliwej pewności siebie i szyderczego chichotu.
Początek płyty jest naprawdę mocny. Od pierwszego po Intro, "Blunt blowin'" do szóstego "She will" mamy wspaniałą sekwencję dirrty southowych bangerów, na których aż roi się od panczlajnów i chorych metafor, do jakich przyzwyczaiło słuchacza noworleańskie, cudowne dziecko cracku i Birdmana. "Blunt blowin" wita nas wersami:
I live it up like these are my last days
If time is money, I'm an hour past paid
Ughh, gunpowder in my hourglass
Niggas faker than some flour in a powder bag
If time is money, I'm an hour past paid
Ughh, gunpowder in my hourglass
Niggas faker than some flour in a powder bag
Błyskotliwe porównania mają swój dalszy ciąg w kolejnych kawałkach. W "Megaman", inspirowanym komputerowym bodajże superbohaterem, Wayne tłumaczy nam swoją playerską proweniencję, na którą składają się dragi, dziwki i wpływ Birdmana ("Faded of the Kush, I'm gone/only 2 years old when daddy bring them hookers home") lub rzuca gangsterskimi panczami, na podwójnych rymach, bawiąc się przy tym słowem ("Tranquilizer in the trunk, put your ass in the sleep, man/ Birdman junior, got the world in my wingspan").
Gierki słowne, bazujące do podobieństwie brzmieniowym to coś czego jest na tej płycie bez liku. Jeśli zatem, zamiast zaangażowanych fabularno-konceptualnych zwrotek, oczekujecie lekkiej tematyki, błyskotliwych panczlajnów i wordplayów, odjechanych metafor i porównań, ta płyta jest właśnie dla was.
Gierki słowne, bazujące do podobieństwie brzmieniowym to coś czego jest na tej płycie bez liku. Jeśli zatem, zamiast zaangażowanych fabularno-konceptualnych zwrotek, oczekujecie lekkiej tematyki, błyskotliwych panczlajnów i wordplayów, odjechanych metafor i porównań, ta płyta jest właśnie dla was.
"She will" przynosi nam gościnny udział Drake'a w swej sprawdzonej roli, czyli w refrenie. Jego wokal wspaniale uzupełnia, bujający, nowocześnie cykający bit i, momentami wręcz poetyckie w swej formie, spostrzeżenia lil Wayne'a.
Przerywnik ("Interlude") pozwala zapoznać się szerszemu gronu słuchaczy z reprezentantem Kansas, Tech N9nem, który od swego ostatniego albumu, zachwyca formą i swym energetycznym, pełnym przyśpieszeń występem, całkowicie przyćmiewa drugiego, uznanego przecież, gościa - Andre 3000. Co ciekawe, sam Wayne w przerywniku nie rapuje.
"John" to całkiem udana kontynuacja (zarówno w produkcji, jak i rapie) bangera Ricka Rossa, z jego gościnnym udziałem zresztą. Po prostu if they die today, rember them like John Lennon.
"Abortion" reprezentuje nieco spokojniejszy ton w produkcji, choć niekoniecznie odzwierciedla się to w liryce. Weezy pozostaje niespokojną duszą, choć odwołuje się do Boga i dziękuje mu za pomoc w skupieniu się na przyszłości, to robi to w charakterystyczny dla siebie sposób, w kłębach marihuanowego dymu.
"So special" i "How to love" to kawałki dedykowane kobietom. John Legend wzbogaca ten pierwszy z utworów wokalem, zapewniając, że kobieta przy nim czuje się "so special". Wayne nie pozostaje w tyle i po szarmancku zapewnia, że jego dziewczyna dochodzi pierwsza. Rzekłbyś, prawdziwy dżentelmen. "How to love" udowadnia, że Weezy pozostaje jednym z nielicznych, którym użycie auto-tune'a wychodzi na dobre (przypomnijcie sobie chociażby gościnny udział w refrenie na płycie The Game'a).
"President Carter" prezentuje chyba najciekawszy bit na płycie i konceptualne podejście do tematu. Raper wykorzystuje zbieżność swojego nazwiska z byłym prezydentem USA, co owocuje wykorzystaniem wycinków politycznych przemówień. Swe przemyślenie kończy stylizacją na prezydencką przemowę, odwołującą się do byłego prezydenta Stanów. Ukazuje w niej zakłamanie i hipokryzję polityków:
They shoot missiles and nukes
Taking out such a pivotal group
The body count is the physical proof
And they thought drugs were killing the youth
Taking out such a pivotal group
The body count is the physical proof
And they thought drugs were killing the youth
"It's good" to utwór, do którego nawiązuje tytuł niniejszej recenzji. Goście, zwłaszcza Jadakiss, są w formie. Ale, wykorzystując meteorologiczną metaforykę, jeśli Jada to gradobicie, Drake pozostaje ciszą przed burzą. Potem nadchodzi burza. Nadchodzi lil Wayne. Pamiętacie zapewne utwór H.A.M. z nowej płyty Jaya-Z i Westa. Jay nawija tam o "baby money" innych raperów. Choć nie jest to oczywiste, owe wersy można odebrać jako diss na lil Wayne'a właśnie. Jay zresztą od lat, mimo że na wszystkich patrzy z góry, to czasem "łaskawie" pozwala sobie na zaczepki innych raperów, których nie można jednoznacznie sklasyfikować jako diss czy props. Tak było z Ludacrisem, tak było ze Scarfacem.
Jednak oni to oni, a Wayne to Wayne. Ten nie puści takiej "podpierdolki" mimo uszu. Dlatego na "It's good" wystosował odpowiedź, która już ewidentnie uderza w Jaya-Z. Nawiązuje do "baby money" i sugeruje porwanie Beyonce, by przekonać się jak bardzo Jay kocha pieniądze swojej kobiety ([pieniądze Beyonce, a nie ją samą! - to diss w dissie!). Na koniec zarzuca Hovie uliczną "nieprawdziwość". Jednym słowem, z jego królewską mością Weezy się nie cacka:
Jednak oni to oni, a Wayne to Wayne. Ten nie puści takiej "podpierdolki" mimo uszu. Dlatego na "It's good" wystosował odpowiedź, która już ewidentnie uderza w Jaya-Z. Nawiązuje do "baby money" i sugeruje porwanie Beyonce, by przekonać się jak bardzo Jay kocha pieniądze swojej kobiety ([pieniądze Beyonce, a nie ją samą! - to diss w dissie!). Na koniec zarzuca Hovie uliczną "nieprawdziwość". Jednym słowem, z jego królewską mością Weezy się nie cacka:
Talkin ’bout baby money? I got your baby money
Kidnap your bitch, get that ‘how much you love your lady’ money
I know you fake nigga, press your brakes nigga
I’ll take you out, that’s a date nigga
I'm a grown ass blood, stop playin with me
Play asshole and get an ass whippin’
I think you pussy cat ha, hello kitty
I just throw the alley-oop to Drake Griffin
Kidnap your bitch, get that ‘how much you love your lady’ money
I know you fake nigga, press your brakes nigga
I’ll take you out, that’s a date nigga
I'm a grown ass blood, stop playin with me
Play asshole and get an ass whippin’
I think you pussy cat ha, hello kitty
I just throw the alley-oop to Drake Griffin
Zagadką pozostaje pytanie czy Jigga zechce odpowiedzieć. Niejednokrotnie olewał dissy i zaczepki, pokazując, że jest ponad tym. Nie powinien jednak zapominać, że tutaj pozostaje (choć nie oczywistym) prowodyrem.
Po Outro, posiadacze płyty w wersji deluxe mogą posłuchać jeszcze trzech bonusowych utworów, z których każdy zasługuje na uwagę. "Mirrors" z gościnnym udziałem Brunona (sic!, ;)) Marsa ma duży potencjał komercyjny. A "Two shots" wyrapowane jest na najbardziej oddalonym od planety Ziemi bicie.
Całość prezentuje się bardzo dobrze. Jeden jedyny skip konieczny jest "zasługą" T-Paina, którego cyfrowo podrasowanego wycia nigdy nie będę mógł znieść. Tak czy owak, płyta na pewno jest jedną z lepszych wydawnictw tego roku. Raperska kondycja lil Wayne'a, uzupełniona świetną produkcją uznanych graczy (m. in. Cool & Dre, Willy Will, Infamous) sprawia, że album podtrzymuje poziom najrówniejszej hip-hopowej serii.