Etykiety

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Raekwon - Shaolin vs. Wu-Tang

                                             

    Jeśli ktoś oczekiwał, że po współpracy z Justinem Bieberem, Raekwon pójdzie ścieżkami popu, zacznie "upiększać" swój wokal auto-tunem i baunsować w teledysku z Rihannami, Christinami, Margarinami, musiał się mocno zdziwić. Raekwon pokazał bowiem, że współpraca z Justinem miała mu przynieść rozgłos wśród niehip-hopowych słuchaczy. W cukierkowym kawałku zwrócił na siebie uwagę, by powrócić w swoim starym, sprawdzonym stylu. W stylu WU. Raekwon robi wszystko, by pokazać, że nie wyparł się swoich ulicznych korzeni, tkwiących w Shaolin, jak członkowie Wu-Tang zwykli nazywać Staten Island. Rae w jednym z ostatnich wywiadów odważył się nawet skrytykować Jaya-Z, mówiąc, że ulica już dawno o nim zapomniała i jedyne co może dla niej zrobić, to podrzucić na Marcy Projects 100tys. USD. Jeśli więc oczekujecie po tej płycie cukierkowych, melodyjnych refrenów i klubowego brzmienia, będziecie srodze zawiedzeni.

     Podobnie jak poprzedni, nawiązujący do klasycznego debiutu album, Shaolin vs. Wu-Tang jest pełen mroku. Na pierwszy rzut oka (ucha?) nie ma na nim takich street bangerów, jak chociażby Black Mozart z Only Built 4 Cuban Linx 2. Nie w pojedynczych bangerach tkwi bowiem siła tego krążka. Album największe wrażenie robi jako całość. Jeśli nawet jeden kawałek was nie zachwyci, to przesłuchując cały krążek zrozumiecie synergię tego wydawnictwa. Pierwsze co rzuca się w uszy, to produkcje. Nie ma tu RZA, co nie znaczy, że album nie brzmi jakby pochodził z najlepszych lat Wu-Tangu. RZA dorobił się sporo epigonów, często będących w lepszej formie niż sam mistrz. Kawałki takie jak Butter Knives, Last Trip to Scotland czy Silver Rings brzmią jakby były żywcem wyjęte z 36 Chambers, oczywiście uwzględniając, że powstawały 18 lat później i brzmią nowocześniej.

    Crane Style czy The Scroll, oparte na dość niespotykanych w hip-hopie pętlach, melodyjne sample w Snake Pond nawiązują do wu-tangowych korzeni, mocno tkwiących w starych, orientalnych filmach Kung Fu. Z tegoż nurtu kinematografii pochodzą oczywiście wszystkie wstawki, odgłosy walk, dialogi pojawiające się gęsto między kawałkami. Perełką jest tutaj wspomniany The Scroll. Bit do tego numeru stworzył, ku mojemu zaskoczeniu, sam Evidence. Nigdy bym nie przypuszczał, że sprawdzi się w takich klimatach, a okazało się, że stworzył najlepszy bit na płycie.

    Jedyny negatywny wyjątek, wprowadzający małą niespójność w brzmieniową całość, stanowi Rock 'n' Roll autorstwa DJ Khalila. Utwór jednak broni się liryką. Tytuł nie nawiązuje do gitarowej muzyki, choć w refrenie Kobe wyśpiewuje imię Bon Joviego. Rock to slangowe określenie na grudę cracku, roll to slangowe określenie na pigułkę extasy.

    Teraz rozumiecie, że obcujemy tu z najulubieńszą dla Rae czy Ghostface'a tematyką. The Chef zaczyna od operowania metaforyką rodem z przygodowych filmów ala Krokodyl Dundee, by następnie przejść do tego jak ze swoimi ludźmi wydaje, zarobioną na handlu dragami, kasę. Ghostface z kolei, posługuje się charakterystycznym dla siebie strumieniem świadomości, opartym na luźnych i, trzeba przyznać momentami dość odległych, skojarzeniach (with a yellow back, pretty long hair/suck a dick like the wind stepping).

     To właśnie Ghost jest jedynym raperem, który rapersko dotrzymał kroku Raekwonowi. Z gości na uwagę zasługuje jeszcze Lloyd Banks, który doskonale wpasowuje się w klimat i tematykę kawałka i nie daje się pożreć Raekwonowi, przedstawiającemu niezwykle plastyczny gangstersko-uliczny storytelling. Swoje robi także Method Man, mistrzowsko bawiący się słowem ("They be calling my flow ill, but still I'm never calling in sick"). Zawodzi niestety, będący ostatnio w słabej dyspozycji Nas, przeciętnie wypada Busta. Wszyscy goście to jednak tło dla będącego w świetnej kondycji Raekwona, który chyba im grubszy się staje, tym grubsze linijki rzuca. Obojętnie czy przedstawia reminiscencje jak na From the Hills, czy gangsterskie opowieści jak na Last trip to Scotland, trzyma bardzo wysoki poziom. Ma mnóstwo konceptów, metafor i dwuznaczności. Niech małą próbką będzie ta homonimiczna gierka słowna: "Chef a fly ass nigga, he cook every Sunday/had a beef on the runway, making shit ugly".

     Rapersko to cały czas liga mistrzów, a Raekwon udowadnia, że obok Ghostface'a pozostaje członkiem Wu, trzymającym nieprzerwanie wysoki poziom. Całość wieńczy patetyczne, oparte na samplach z Ennio Moricone outro, z najbardziej znanym z wu-tangowej dyskografii okrzykiem. Bardzo mocny kandydat do płyty roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz